Łódzka 14, czyli Disney na Hubach
Słońca i słoneczniki, skuty napis z datą wybudowania (1908?) i resztki szyldu – to wszystko nic. Łódzka 14 to dla mnie przede wszystkim ta wieżyczka! Patrzymy na siebie codziennie.
Choć od skrzyżowania Łódzkiej z Wesołą dzieli mnie kilka przecznic, to z czwartego piętra mojej betonowej fortecy doskonale ją widać. Kiedy byłam mała, tak mała, że moje pojęcie o odległościach oraz orientacja w terenie skakały jeszcze z dywanu na podłogę, często siadałam na blacie kuchennym i patrzyłam przez okno na tę wieżyczkę. Ach! Disney’owski pałac, ani chybi! Może gdybym się z kimś podzieliła moim bajkowym spostrzeżeniem, to ktoś litościwie by mi wyjaśnił, że żaden pałac, a “kamienica, którą mijasz, gdy chodzisz z babcią na pocztę”. Jak się ma metr wzrostu, to rzadko się patrzy aż tak wysoko. Tym sposobem, mój bajkowy pałac długo pozostawał wyrwany z kontekstu. Nie pamiętam, kiedy “to” do mnie dotarło. Najważniejsze, że Łódzka 14 nie rozczarowała mnie ani trochę :).
Forteca
Zależało mi, żeby tam zajrzeć. Logiczne więc, że zawsze było zamknięte. Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi, a przecież nie będę pół dnia ze smutną miną pod bramą sterczeć, bo mi jeszcze przechodnie z troski zaczną dawać na chleb. Cały czas mam potężne opory przed dzwonieniem do lokatorów z prośbą, by mnie wpuścili (jestem człowiekiem starej daty 😉 i wolę widzieć mojego rozmówcę). Dzięki tym swoim oporom zasadzałam się na tę kamienicę chyba ze dwa miesiące. No nie codziennie, ale… wiecie, ta niepewność “A może dziś, a może za godzinę? Pójdę, zobaczę…”. W końcu zrezygnowałam. Trzeba mieć swój honor. Nie, że nie udało mi się tam dostać – ja tam już po prostu nie chcę, o!
Mysz w spichlerzu
Szłam Łódzką z moim przyjacielem – wybieraliśmy się na Gajową, by podziwiać tamtejszy ciąg kamienic. Po drodze pojawił się wątek mojej wieżyczkowej kamienicy i nieśmiały pomysł, by do niej zajrzeć. Z rozpaczą w głosie wyjawiłam towarzyszowi, iż kamienica najwyraźniej mnie nie chce i zapewne jest zamknięta – tu, na dowód postanowiłam efektownie pchnąć drzwi. I nieomal wpadłam do środka :). Poczułam się jak mysz, która jakimś cudem wpadła do spichlerza – “Mogę stąd już nawet nie wychodzić, mam wszystko, czego mi potrzeba!”. Wyjątkowo, postanowiłam zacząć zwiedzanie i fotografowanie od środka budynku, a nie od fasady. Skoro już mi się udało wejść… nie, nie będę ryzykować.
Wielkie, wielkie emocje. Wchodzę. Hm. Jest standardowo. Nie wiem, czego się spodziewałam, może disney’owskiego designu :P? Drzwi wejściowe ratują sytuację. Piękna secesja, wyjątkowe zdobienia – nie widuje się takich zbyt często w tej okolicy. Ale na ścianach łyso. Na suficie też. Marmurek z łuszczącej się farby i lekkich przybrudzeń. Idziemy dalej. Przy przejściu z sieni do klatki schodowej znalazłam coś takiego. I ja się pytam: GDZIE JEST RESZTA?! ;( To były jedyne zdobienia, jakie znalazłam w tym budynku. No, nie licząc rzeźbień w drewnianej poręczy. Stolarka drzwiowa zazwyczaj oryginalna, nowe drzwi tylko tam, gdzie mieszkania zostały podzielone. Ściany na klatce schodowej pokryte fantazyjną mieszanką kolorowych farb. Niestety nie udało mi się napotkać nikogo z mieszkańców, by podpytać, czy w mieszkaniach zachowało się coś więcej…
Robert Thielscher?
Na elewacji Łódzka 14 obnosi ślady po kulach, ale jest ich tak niewiele, że można pomyśleć, iż kamienica była po wojnie remontowana. Z tego, co widzę, remontowano jedynie balkony i zmieniono dach na “mojej” wieżyczce. Na rogu budynku widać resztki malowanego szyldu. Napis jest mocno niewyraźny, ale wydaje mi się, że to imię i nazwisko. Robert Thielschen… Thielscher? Thielscherów widywałam w księgach adresowych Breslau, więc może Thielscher… Jeśli macie inne pomysły, koniecznie dajcie znać w komentarzach. Napis blednie z roku na rok. Co do reszty fasady, to króluje tu raczej stonowana elegancja ;). Choć im wyżej, tym bardziej ozdobnie. A “na niebie” już tylko Słońce.
O jaaa, a ja tam zawsze widziałem tylko ten obskurny sklep… Oby doczekała się remontu!
😀 racja, ten sklep… właśnie TAKI jest. Zazwyczaj sklepy gnieżdżące się na parterach kamienic mają przykry zwyczaj "rozłażenia się". Najpierw wykuwają większe drzwi wejściowe, później położą kafelki rodem z rzeźni, później zamurują jedno okno, a wykują drugie – w zupełnie innym "formacie" niż pozostałe. A na koniec wszystko zamalują jakąś oczo…, no, jaskrawą farbą. Potem przyjdzie lokalna bohema i napisze markerami "siwy tu był"…
Maszkarony darzę szczególnym uwielbieniem – ten ze skutym napisem bardzo ciekawy. A słoneczko na szczycie – rewelacja. Trudno wypatrzyć z poziomu parteru. Kocham secesyjne detale – szkoda że w takim opłakanym stanie.
a mi rodzice wmawiali, że w tej wieżyczce mieszka Św. Mikołaj, jak tylko nie ma nic do roboty :). Długie lata w to wierzyłam, a teraz karmię tymi bajkami moich małych siostrzeńców 😉
😀 uśmiałam się, coś musi być w tej wieżyczce, że budzi tak bajkowe skojarzenia 😉 Pozdrawiam!
Ja w latach 70 -tych mieszkalne przy ul łódzkiej 20 często przechodzilem przez korytarz tej kamieniczki na pocztę.Pozdrawiam
🙂 pozdrawiam również.
Uwielbiam ją, to prawdziwa ozdoba tego skrzyżowania. Masz rację, wieżyczka jest bajkowa. I w ogóle – bardzo przyjemnie się Ciebie czyta 🙂 pozdrawiam!
Kamienice na Hubach są najpiękniejsze
Na tym blogu wszystkie kamienice są najpiękniejsze ;). Ale do hubskich mam ogromny sentyment, to prawda.
Kamienica jest już po remoncie, bardzo wypiękniała, zapraszam do obejrzenia.