Wrocław-Przymorze, czyli o BFG2015
Trudno jest opisać dwa dni wyrwane z kontekstu codzienności. Specjalnie zaczekałam z relacją, by nabrać dystansu do tych kilku dni spędzonych w Trójmieście na Blog Forum Gdańsk. Zaliczyłam już pokonferencyjną depresję, poskromiłam tendencje imperialistyczne (czyli pogodziłam się z myślą, że nie da się włączyć Gdańska do Wrocławia – nawet jeśli ma się idealną nazwę dla tej nowej dzielnicy: Wrocław-Przymorze). Można żyć dalej.
Co z pewnością zapamiętam?
Gwiazdą pierwszego dnia był Austin Kleon. Prelekcja okraszona śpiewnym teksańskim akcentem nosiła tytuł “Blog like an artist”. Wypełniał ją wzniosły pałer w stylu charyzmatycznego pastora, który głosił, że jak kraść to miliony, a później dobrze je zainwestować. To w dużym uproszczeniu, oczywiście. A poważnie: bardzo pozytywne wystąpienie, mnóstwo dobrej energii i wielki kop dla kreatywności. Zachwytom – i nad treścią, i nad Austinem – końca nie było.
Szampańskie nastroje przygasły chwilę później, kiedy na scenie pojawiło się trzech trzech panów: Michał Broniatowski, Grzegorz Miecugow i Filip Niedenthal. Nie przynieśli cukierków. I przyjęli postawę “jestem profesjonalistą i wiem o tym”. A tego blogerzy znosić nie mieli zamiaru – przynajmniej część z nich. Nieme oburzenie, nastoletnie fochy, kąśliwe tweety – typowa walka partyzancka: z ukrycia atakujemy czołg procą. Bo i do czołgu właśnie mogę porównać większość argumentów strony dziennikarskiej. Braki w warsztacie, wszechobecny kult amatora (swoją drogą – polecam “Kult amatora” Andrew Keena). Taki obraz wyłania się z ogromu blogów w sieci. I może warto pokornie wziąć to na klatę i starać się nieustannie doskonalić…? Do mnie trafiło.

Trzecim mocnym punktem mojego podsumowania BFG 2015 jest, oczywiście, prof. Jerzy Bralczyk. Z profesorem rozmawiały Paulina Mikuła i Arlena Witt. I powiem Wam, że wyszło doskonale. Wspaniały pokaz wiedzy, poczucia humoru i kultury. Nie będę cytować. Obejrzyjcie video [klik!]. Moja językoznawcza dusza poleca.
Tegoroczne BFG odbywało się w Europejskim Centrum Solidarności. Imponujące miejsce. I więcej w nim zieleni niż na niejednym wrocławskim osiedlu… Jednak takie “kinowe” ustawienie siedzeń oznacza zwykle jedno: meksykańską falę. Bo ten musi pić, ten musi na fajkę, a tamten siusiu. I czekać do przerwy nie będzie, musi wyjść już, natychmiast. No, ale na to już organizatorzy wpływu nie mają. To, na co wpływ mieli, wypadło bez zarzutu. Do Wrocławia wróciłam z garścią nowych pomysłów i z “milijonem” zdjęć gdańskich kamieniczek…
Chyba cię widziałam na prelekcjach. Długie rude włosy i czarna sukienka? Dopiero teraz skojarzyłam przyglądając się twoim fotkom na insta
kawka79
Możliwe, że właśnie mnie widziałaś. W jakiej "branży" 😉 blogujesz?
Kulinarnej, więc sie raczej nie wyróżniałam z tematyką, ale lubię czytać o architekturze, mieście, wystroju wnętrz
kawka79